W językach takich jak angielski czy niemiecki końcówka -er oznacza wykonawcę danej czynności. Drogą zapożyczeń niektóre z takich słów włączane są do języka polskiego. Stąd w naszej mowie określenia takie jak tester, trener czy lider. Jednym z takich wyrazów jest także maszer, na pierwszy rzut oka kojarzący się z maszerowaniem. W rzeczywistości jest to jednak człowiek kierujący zaprzęgiem psów – zwykle ciągnących sanie, ale może to być także wózek, rower, a nawet hulajnoga – który jednak zwykle sam raczej nie maszeruje.
Interesująca jest etymologia tego słowa. Polacy spolszczyli angielski wyraz musher oznaczający tę właśnie osobę. Określenie musher powstało z kolei poprzez dodanie końcówki -er do słowa mush, które przewodnicy zaprzęgów wykrzykiwali do swoich psów, chcąc zachęcić je do szybszego biegu. Podobnie w Polsce woźnicowie lub jeźdźcy krzyczą do konia wio. Anglojęzyczna komenda powstała prawdopodobnie jako zapożyczenie francuskiego słowa marche, spełniającego tę samą funkcję wśród francuskojęzycznych przewodników i łączącego się bezpośrednio z polskim określeniem marsz. Tym sposobem, niejako naokoło, do języka polskiego trafiło słowo kojarzące się z marszem, niepowiązane z nim znaczeniowo, a jednocześnie powstałe z wyrazu, od którego do marszu jest już bardzo blisko. Co ciekawe, współcześnie jednym z najlepszych maszerów na świecie jest Polak Igor Tracz.
Z maszerami wiąże się również ciekawa historia, która zmusza jej odbiorcę do refleksji. Kiedy w 1925 r. w mieście Nome na Alasce wybuchła epidemia błonicy, miasto było odcięte od świata z powodu warunków pogodowych. Jedynym sposobem na dostarczenie niezbędnej antytoksyny był transport saniami zaprzęgniętymi w psy. Podjęła się tego grupa maszerów, która w formie sztafety pokonała liczącą 1085 km trasę w zaledwie 5,5 dnia. Za największego bohatera został uznany ten z nich, który dotarł do Nome, a więc Norweg Gunnar Kaasen. Niewiele jednak brakowało, by cała wyprawa poszła na marne, ponieważ w trakcie swojego przejazdu zgubił on paczkę, ale cudem udało mu się ją odnaleźć. Ogółem Kaasen pokonał 85 km, a więc niemal dwukrotnie mniej od innego Norwega, Leonharda Seppali, który przebył 146 km, jednak zrobił to „dopiero” na trzecim etapie od końca. Tym sposobem to pierwszy z nich zebrał większość zaszczytów, podczas gdy drugi przez lata pozostawał w jego cieniu. Kto zatem miał większy wkład w końcowy sukces? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć zgodnie z własnym sumieniem i światopoglądem.
Faktem pozostaje, że dwaj Norwegowie przy pomocy licznej grupy Amerykanów uratowali chorym życie. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie znali angielskiego. Współcześnie z kolei nawet bez znajomości języków obcych można czasem zrobić coś wielkiego. Kiedy jednak dysponuje się pomocą profesjonalnego tłumacza, tego rodzaju zadania stają się znacznie łatwiejsze. Wy również możecie liczyć na wsparcie ekspertów. Przekłady międzynarodowych umów i kontraktów lub tłumaczenia negocjacji bądź dyskusji nad projektami – to wszystko i wiele więcej możemy wykonać dla Was w naszym biurze Art of Translation. Jesteśmy dla Was dostępni pod numerem telefonu +48 058 5500132 oraz pod adresem mailowym biuro@artoftranslation.pl.
Dodaj komentarz